Od niespełna czterech tygodni Matka P(Olka), Ojciec P-ERO i ich kompania tworzą rodzinę wielodzietną :) Matka P(Olka) nie ma wątpliwości co do tego, ponieważ troje dzieci to WIELE dzieci, co Matka P(Olka) już dość konkretnie odczuła. Szczególnie, że średnia wieku jej pociech to obecnie 2,5 roku i chwilami można mieć wrażenie, że te dzieci dziwnie się mnożą w ciągu dnia i nocy. Ale kiedy Matka P(Olka) woła: "kolejno odlicz!", w każdą stronę wychodzi trzy :) Na szczęście :)
Czym się różni wielodzietność od nie-wielodzietności?
A no na pewno tym, że matka, a przynajmniej Matka P(Olka) stopniowo osiąga mistrzostwo w roztrojeniu się (można pomylić roztrojenie z rozstrojeniem, oba stany mają ze sobą dużo wspólnego) . Matka P(Olka) była dumna z siebie przez ostatnie 2,5 roku, kiedy stale, konsekwentnie się rozdwajała, ale teraz to już tylko patrzy w lustro i mówi do drugiej Matki P(Olki): jesteś zajebista! :) Okazuje się, że można jednocześnie karmić cycem, rozwieszać pranie i rozmawiać przez telefon. Albo karmić cycem, mieszać zupę i rozpakowywać lizaka. Albo karmić cycem, zakładać jednemu dzieciowi rajstopy, a drugiemu czyścić upieprzony mundurek na kwadrans przed wyjściem z domu. W karmieniu w najróżniejszych okolicznościach Matka P(Olka) osiągnęła mistrzostwo trzeciego stopnia.
Wielodzietność udowadnia Matce P(Olce), że codzienne mycie włosów, prysznic czy mycie zębów są zupełnie zbędne. Spokojnie można przeżyć, okazuje się, że brud na twarzy zlewa się z jej szarością, żółte zęby wyglądają biało przy szaro - brudnej twarzy, a odpowiedniej długości włosy można ujarzmić nie tylko bez wody, ale nawet bez szczotki. Regularne posiłki też są przereklamowane, Matka P(Olka) nie reaguje na swoje osobiste burczenie w brzuchu, a jedynie na ryk wydobywający się z łóżeczka, tudzież na słowa: JESTEM GŁODNY/GŁODNA, wydobywające się z gardzieli starszaków. No i oczywiście na dźwięk głosu Ojca P-ERO, który wraca z pracy i od drzwi woła: Kochanie, co dziś na obiad? Matka P(Olka) uśmiecha się i w myślach sięga po patelnię, którą po chwili robi zamach, a ta ni stąd ni zowąd wadzi lekko o Ojcowski łeb. Na tyle lekko, że Ojciec P-ERO pozostaje przytomny w chwili, kiedy zabiera go karetka na sygnale. W rzeczywistości Matka P(Olka) szczegółowo opisuje, co za chwilę trafi na Ojcowski talerz, uśmiecha się nieśmiało i zapierdala skrobać mięso, które dziwnie czernieje i śmierdzi.
Matka P(Olka) przez ostatnie dziewięć miesięcy szczerze wierzyła, że wraz z kolejnym dzieckiem narodzą się także nowe pokłady cierpliwości. Cóż.... tylko jedno słowo odzwierciedla obecną cierpliwość Matki P(Olki). Właściwie dwa, bo przecież "mać" to też słowo.
Sen... Matka P(Olka) pyta: a co to jest? Jest ona bowiem żywym (mniej lub bardziej) dowodem na to, że dwie godziny snu są w zupełności wystarczające, by funkcjonować przez kolejne dwadzieścia dwie. Przy czym proszę sobie nie wyobrażać, że te dwie godziny to błogi sen w wygodnym łożu z baldachimem. Te dwie godziny to czas, kiedy Matka P(Olka) dzieli małżeńskie łoże nie tylko z Ojcem P-ERO, ale i z dwójką małych potworów, które zakradają się do łóżka nie wiadomo kiedy, nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak, zwykle jednocześnie i niekoniecznie subtelnie. Ba, do Ojca P-ERO Matka P(Olka) ma w tym łóżku niezwykle daleko, bo dwa potwory pozwalają jedynie, by rodzice od czasu do czasu musnęli się stopami, przy czym to też jest bardzo trudne. Z uwagi na wzrost. Stopy Matki P(Olki) znajdują się bowiem na wysokości kolan Ojca P-ERO.
Matka P(Olka) ciągle pierze. A jeśli nie pierze, to wiesza wyprane pranie. Lub zdejmuje z suszarki, kiedy akurat wyschnie. Wówczas składa je i segreguje. Następnie prasuje relaksując się niepomiernie.
Matka P(Olka) osiągnęła mistrzostwo także w wychodzeniu z domu. Rano przecież trzeba zaprowadzić najstarszego dziecia do szkoły. Matka P(Olka) codziennie rano obiecuje sobie, że nie podniesie na dzieci głosu ani razu. Zwykle sprawa się rypie przy ich budzeniu. Nieważne. Najważniejsze, że najstarszy dzieć o 8:50 wchodzi szczęśliwy (mniej lub bardziej) do szkoły, a Matka P(Olka) z pozostałą dwójką dzieci zrelaksowana (mniej lub bardziej) biegnie na zakupy. Między pieluchami, papierem toaletowym i wkładkami laktacyjnymi jest nawet w stanie kupić sobie kremy do twarzy. To już ten wiek, kiedy krem musi być osobno na dzień, osobno na noc i koniecznie Anti-age. No i bezwzględnie 30+. I nie ma znaczenia, że Matka P(Olka) regularnie zapomina się nimi smarować. Półka w łazience nie ma zmarszczek i ładnie pachnie.
Matka P(Olka) musi kończyć ten przydługi wywód na temat radości z macierzyństwa, ponieważ 50 centymetrów w łóżeczku krzyczy, że chce jeść. Albo że ma kupę. Albo że mu zimno. Albo że po prostu Matka P(Olka) ma w tej chwili przybyć i uratować, bo 50 centymetrów jest nieszczęśliwe.
Matka P(Olka) jest bardzo szczęśliwa :)